Życie jest kompletnie nieruchome

Mowa Sziuso – Jurka Kuuna  W Pierwszym Tygodniu Ango.

 Wilga, 2007

Podczas obiadu ogarnęło mnie coś pomiędzy smutkiem a sennością. Całkowicie straciłem ochotę na mówienie. Muszę coś powiedzieć. W dodatku chyba miałem rację, że kiedy tak mówię na bieżąco, to nic nie zostaje, więc muszę się razem z wami jakoś zmierzyć z tą sytuacją. Tybetańczycy mówią „Wchodzenie w paszczę lwa”, niewiadomo co się stanie. Nie wiem czy oni rzeczywiście nie wiedzą co się stanie, kiedy się wejdzie w paszczę lwa, ale chodzi o to, że niewiadomo co się stanie i że w gruncie rzeczy konfrontujemy się z tym cały czas. Kiedy jedziemy na Ango, i nawet jeśli robimy to po raz dwudziesty, to co najwyżej możemy – i tak zapewne robimy – udawać przed sobą, że wiemy co się tam będzie działo, ale tak naprawdę nie wiemy co się stanie. W gruncie rzeczy za każdym razem, kiedy idziemy do zendo, to nie wiemy co się stanie. Nie możemy mieć zielonego pojęcia co się wydarzy, a jednak oszukujemy się, odwołujemy się do pamięci, do tego co było i idziemy tak, jak gdybyśmy wiedzieli, co się stanie. A wtedy tracimy czas. Wtedy nic się nie dzieje. Rzeczywistość staje się martwa. Może jest jedna osoba, która jest po raz pierwszy na Ango. Większość z nas już była, więc pewnie mamy różne oczekiwania, spodziewania, albo możemy udawać przed sobą, że wiemy, co będzie. I to jest trudność. To jest problem. W pewien sposób jest łatwiej jak się jest pierwszy raz.

Ja jestem Sziuso po raz czwarty i najlepiej wspominam pierwszy raz, kiedy kompletnie nie wiedziałem jak to będzie, kiedy nie miałem najmniejszego wyobrażenia jak to będzie, kiedy wydawało mi się niemożliwe, żeby to zrobić. Jestem dosyć nieśmiałą osobą i główną dyrektywą w moim życiu zawsze było, żeby mówić jak najmniej, a publicznie, żeby nie mówić nic, więc jak miałem być Sziuso po raz pierwszy, to było kompletnie w odwrotnym kierunku. Zupełnie sobie tego nie wyobrażałem. Potem miałem wygłaszać pierwszą mowę, do której się przygotowywałem przez pół roku. Teraz sobie przypomniałem, że ona była o smutku. Siedział jeden facet metr przede mną i od początku do końca płakał. Łzy leciały mu ciurkiem. Jemu było smutno czy boleśnie, ale niezwykle mi pomagał. Dawał mi bieżącą, nieprzerwaną inspirację do mówienia o smutku. W pewien sposób jest łatwiej jak coś się robi pierwszy raz, jak się nie ma wyobrażeń czy pamięci tego, co było. Wtedy rzeczywistość zaskakuje, odsłania się. Nie jest przez nas wytworzona, zatrzymana, przywołana z pamięci, tylko się sama odsłania. To jest to, co Roshi Suzuki mówił o umyśle początkującego, że jesteśmy otwarci na to, co jest i że to się wyłania. W dużej mierze nasza praktyka polega na tym, żeby pozwalać rzeczywistości odsłaniać się przed nami, żeby się nie trzymać kurczowo tego, co wiemy, tego, co znamy, a tym bardziej tego nie wytwarzać. Tylko żeby zrobić wydech do końca – spokojny, łagodny wydech do końca i jeszcze kawałeczek dalej niż koniec, utrzymać uwagę i zobaczyć, co jest, co się wyłania, jak to się odsłania przed nami. Wtedy się rzeczywiście odsłania, ale w momencie, kiedy się odsłania, umysł natychmiast dąży do tego, żeby to nazwać, żeby się do tego jakoś ustosunkować, żeby się odnieść, żeby zacząć o tym myśleć. A potem, tak jak Trungpa mówi – te myśli nabierają uczuć i już jesteśmy daleko daleko w malinach, czyli daleko od tego miejsca, którego szukamy – w tym świecie mdłości, o którym mówiłem przy obiedzie, odwołując się do Trungpy, w świecie słodyczy i mdłości.

Kończy się pierwszy tydzień tego Ango. Jeszcze jutro będzie dzień odpoczynku i to będzie koniec pierwszego tygodnia. Mam wrażenie, że ten tydzień dzieje się bardzo spokojnie, naturalnie i zwyczajnie. Zebrała się taka fajna ekipa. Myślę, że na pierwszy tydzień przyjeżdżają prawdziwi medytujący. Nie chcę powiedzieć przez to, że na następne nie… (śmiech), ale jest coś spokojnie naturalnego w tym tygodniu. Wygląda tak, że ja się budzę rano o 4.10, idę do zendo, biorę dzwonek, budzę tym dzwonkiem – myślę, że przede wszystkim siebie, bo to rzeczywiście budzi. Potem robimy zazen, potem jest chi kung, śniadanie, samu itd. Wszystko jest bardzo proste. I to jest chyba to, na czym też nasza praktyka polega – na upraszczaniu. Zwyczajne życie – w programie nastawionym na podtrzymanie „ja” robi się niezwykle skomplikowane i ciasne. Natomiast tutaj zaczyna być prosto,  bardzo prosto i przestrzennie. I to niekoniecznie polega na tym, że robimy mniej, chociaż to również. Niekoniecznie też musi polegać na tym, że robimy wolniej, bo nie trzeba robić wolniej – tak jak Kazik mówił, żeby się nie spieszyć. Ale robi się prościej i znacznie spokojniej. Jeżeli się temu poddać, to Ango jakoś samo niesie. Nie musimy tego tak bardzo robić, nie musi nas być tak dużo w tym. Ono samo nas niesie. Bardzo tego doświadczyłem, kiedy byłem dwukrotnie w Warszawie w tym tygodniu. Miałem tam – taki jak zwykle, a może nawet bardziej niż zwykle – zajęty czas i same ważne sprawy. Sporo trudnych spraw i czułem, że inaczej to przeżywam, i że inaczej w tym wszystkim jestem, że jest dużo więcej przestrzeni, że mnie te wszystkie wydarzenia nie przewracają, nic mi nie robią – dotykają mnie, wywołują jakieś uczucia, ale mnie nie przewracają. Jakoś w środku zachowuję pion. Taki pion, który się uzyskuje, kiedy się medytuje, kiedy się puszcza z wydechem myśli, uczucia, kiedy się obcuje z tym umysłem, który jest tematem Ango.

Nie wiem czy to tak bardzo polega na tym, że my się zmieniamy robiąc to. Bo jest pułapką, że częścią motywacji do podjęcia praktyki jest chęć, żeby się zmienić. Patrzymy na kolegów, którzy praktykują i patrzymy czy się zmienili czy nie, czy się zmieniają czy nie. Myślę, że jest to pułapka. W miarę jak się praktykuje, odkrywa się, że to nie na tym polega, że się w gruncie rzeczy nie zmieniamy, że co najwyżej jakoś bardziej się odsłaniamy, że robimy się mniej zakryci, mniej schowani, mniej opancerzeni. Coraz bardziej odkrywamy, że nie ma tak bardzo czego chować, że nie ma się przed czym tak strasznie chronić. Mam coś do przeczytania na ten temat. To będzie właśnie o tym, że stajemy się coraz bardziej odsłonięci czy nadzy. Roshi Kodo Sawaki: „Człowiek się rodzi nagi, ale potem dostaje imię, jest gdzieś zarejestrowany, ubiera się go, wtyka mu się cyca w usta itd. Kiedy rośnie, mówi, że jest wielki, wspaniały, bystry albo bogaty. Znalezienie tych wszystkich nazw, tego wszystkiego i włożenie na siebie ubrania daje jakieś uspokojenie, ale w rzeczywistości człowiek jest zupełnie nagi”. To, co pomaga odkryć tę nagość, odsłaniać się czy kontaktować się z umysłem, o którym tutaj jest mowa, to pewne zrównoważenie w strukturze Ango.

Chcę się odwołać do Kazika. Do tego, co mówiłeś, że jesteśmy Buddami w zendo i Bodhisattvami, kiedy z niego wychodzimy. To są dwa aspekty praktyki, które są nierozłączne i które się nawzajem uzupełniają. Pierwsze to jest medytacja, zazen czy to co robimy w zendo, kiedy siedzimy nieruchomo, nie ma działania, kiedy chodzi o to, żeby nic nie robić. Siedzimy i nic nie robimy, powstrzymujemy się, odpuszczamy działanie. Myśli przychodzą, odchodzą. Koncentrujemy uwagę na wydechu. Odpoczywamy w tym miejscu, gdzie się wydech kończy. Potem pozwalamy, żeby się pojawił następny. Nic nie robimy. I potem jest ta druga część praktyki, która się z tą pierwszą uzupełnia. Jest to aspekt, który polega na działaniu. Kiedy uda się skontaktować z tym miejscem poza oddechem, poza myślami, z tym miejscem skąd oddech się wyłania, skąd myśli się wyłaniają, skąd dźwięki się wyłaniają, to wtedy można działać w inny sposób, niż to się zazwyczaj robi – działać w taki sposób, że się w całości angażuje w to, co się robi, że się jest nieoddzielonym od tego, co się robi. Dopiero w tym działaniu wykracza się poza oddzielenie. To, czego się dotyka w czasie medytacji, urzeczywistnia się, staje się realne poza medytacją, w tym działaniu właśnie. Kiedy robi się coś w taki sposób, żeby nie angażować się w myślenie, wyobrażanie, spodziewanie się czegoś, dążenie do czegoś, osiąganie czegoś, nastawianie się na coś czy pamiętanie czegoś. Tylko po prostu to robimy. Bardzo trudno to zrobić. Znacznie łatwiej, kiedy to jest połączone z medytacją. Znacznie łatwiej, kiedy mamy taką ramę, że rano siedzimy, koncentrujemy uwagę na wydechu, potem działamy, potem wracamy do zendo i znowu koncentrujemy uwagę na wydechu. Wtedy to się staje znaczenie bardziej możliwe, stąd Ango jest tak niezwykłym czasem. Jeżeli ktoś może sobie pozwolić, żeby tutaj być, to jest to wielka okazja. Jest bardzo trudno to robić samemu w życiu. Tutaj można przez miesiąc lub przez tydzień spróbować to robić, i właściwie wszystko jest tak skonstruowane, żeby temu sprzyjało. Cały plan dnia, różne funkcje itd. są tak skonstruowane, żeby temu sprzyjały, żeby zmienić program, przestawić się z ciągłego oddzielenia i podtrzymywania oddzielenia na to, żeby dotykać rzeczywistości.

Jeszcze raz przeczytam temat Ango: „Czcigodny mnich z przeszłości powiedział: Czymże jest głęboki, czysty i jasny umysł? To góry, rzeki i wielka ziemia. To słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy”. (…) Szczególnie podoba mi się to, że na końcu jest powiedziane, że wszystkie gwiazdy. Nie gwiazdy, tylko wszystkie gwiazdy. Gdzieś czytałem, że stałych gwiazd jest 200 miliardów. (Głos z Sali: Ciekawe, jak oni to policzyli). Właśnie. Co za pycha, żeby policzyć gwiazdy. Myślę, że to są te dwa programy. Jeden jest taki, żeby te gwiazdy policzyć. Jeśli się już wie ile ich jest, to się robi bezpiecznie, już wiadomo ile ich jest, jesteśmy w domu! To już przestają być gwiazdy. To jest policzone, skończone, mamy to w ręku. Ale kiedy powiedzieć „wszystkie gwiazdy”, czy że jest ich „nieskończona ilość”, czy „że się nie kończą”, może nawet nie powiedzieć, tylko w ten sposób oddychać, to jest to już zupełnie inna rzeczywistość. „Czcigodny mnich z przeszłości powiedział: Czymże jest głęboki, czysty i jasny umysł? To góry, rzeki i wielka ziemia. To słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy”. Ja myślę, że też tym, co tak pomaga odpoczywać w czasie Ango, jest to, że się odklejamy od tej ograniczonej, policzonej rzeczywistości, że się odklejamy od tego, że jest 200 miliardów gwiazd. Fakt, że jest ich 200 miliardów jest męczący, ale kiedy są wszystkie gwiazdy, to się odpoczywa. Jeżeli się oddycha tak, że się robi wdech natychmiast po wydechu, to jest to męczące. Po pewnym czasie dostaje się zadyszki albo pojawia się strach, bo taki oddech wywołuje lęk. Natomiast, jeśli oddycha się w taki sposób, że się wydycha do końca, pozwalając, żeby ten następny wdech się sam wyłonił, to się odpoczywa. Nie wiem czy znacie to z zazen, a jeśli nie, to spróbujcie i porównajcie.

Roshi Uchiyama – uczeń Roshiego Kodo Sawaki: „Zazwyczaj zakładamy, że rozumiemy siebie, ale „ja”, o którym myślimy, że je rozumiemy, to jest „ja”, które pozostaje w relacji z innymi. W tej chwili na świecie są 4 miliardy ludzkich istnień, a więc ja jestem jednym z tych 4 miliardów. Jeśli policzymy ludzi z przeszłości i przyszłości, to ja jestem jednym z zupełnie niepoliczalnej liczby innych. Ostatnio w gazecie przeczytałem, że każdy ma dwoje rodziców. Twoi rodzice też mają po dwoje rodziców. Jeśli policzysz wszystkich przodków, pokolenie za pokoleniem i zrobisz tak przez 40 pokoleń, to otrzymasz kilka miliardów swoich przodków. A ziemia jest tylko jedną planetą w systemie słonecznym.”

To „ja” w relacji do innych oznacza prawie nic, ponieważ tych innych jest tak dużo. On mówi, że kiedy zazwyczaj myślimy, że siebie rozumiemy, to rozumiemy siebie pozostających w relacji z innymi, w porównaniu z innymi, w stosunku do innych, w odniesieniu do innych, jako jedni z innych, zawsze w kontekście innych. Jednocześnie mówi, że takie myślenie w gruncie rzeczy nie ma sensu, bo tych innych jest tak dużo, że właściwie to jest tak, jakbyśmy mówili, że jesteśmy w relacji do nikogo. W gruncie rzeczy jesteśmy niczym. „Czasami politycy mówią, że życie ludzkie jest dla nich ważniejsze od czegokolwiek innego. Mówią wspaniałe rzeczy po to, żeby zyskać wyborców. Czy warto im wierzyć? Właściwie oni sami nie wierzą własnym słowom. Jeżeli wydarzy się wojna – tak jak wydarzyła się II wojna światowa, to nagle okazuje się, że życie ludzkie jest dla nich warte tyle co półtora centa, czyli tyle, ile kosztuje wysłanie kartki pocztowej, żeby powołać kogoś do wojska. „Ja” jest podstawą doświadczenia życiowego wszystkich istnień. Wszystkie istnienia istnieją, dlatego że „ja” istnieje. Dla ciebie ten świat istnieje tylko dlatego, że ty jesteś żywy.”

Wiersz, który napisał Roshi Uchiyama:

Chmury

Nagle wyłaniają się ze wszechświata

I znikają we wszechświecie

Płyną bez myśli

Z uśmiechem

Niektóre płyną spokojnie i cicho

Niektóre rozwijają się w gwałtowne i burzliwe

Zapraszają błyskawice i grzmot

Wiosenne chmury nawilżają ziemię

Monsunowe chmury zamiatają długimi deszczami

Chmury śniegowe otaczają ziemię ciszą

Tajfun wypełnia nienawiścią

Chmury złoszczą się i wyją

Czasami tak jakby chciały zabić to, co żyje

I chmury znikają nagle

Zostawiają granatowe czyste niebo

Pozbawione przeszkód

Chmury nagle pojawiają się ze wszechświata

I potem znikają we wszechświecie

Te chmury to pierwotna forma wszystkich istnień

Cały wszechświat to nic innego tylko życie.

Wszystko, z czym na co dzień się identyfikujemy, o czym na co dzień myślimy, że jest naszym życiem – kiedy dajemy się temu pochłonąć, to nic innego, jak tylko wydarzenia, chmury na tle prawdziwego życia, które dzielimy ze wszystkimi, ze wszystkimi ludźmi, istnieniami; które jest tym głębokim, jasnym i czystym umysłem, czy też wszystkimi gwiazdami. Z tym umysłem kontaktujemy się w praktyce.

Czy jestem rozumiany? Czy jestem? Czy jestem?

Pytanie: Nasze pragnienia, nasze wyobrażenia przez pryzmat ego w relacji do czterech miliardów to jest jakby zero. Ale ego jest nam potrzebne do tego, żebyśmy w ogóle praktykowali. Jeśli nie ma świadomości, nie ma potrzeby praktyki.

Tak, ale z drugiej strony, gdyby było tylko to, to byśmy nie praktykowali, robilibyśmy swoje. Szlibyśmy przez życie tak jak większość ludzi idzie. Gdzieś jednak musi być coś więcej niż porównywanie się, niż życie nastawione na to, żeby odnosić się do innych, do wydarzeń w zewnętrzny sposób. Musi być jakaś tęsknota, potrzeba czy doświadczenie, które pokazuje, że to jest tylko część rzeczywistości, że to nie jest wszystko, że jest jeszcze coś innego.

Pytanie: Czym jest nagość, o której mówi Uchiyama Roshi?

Nagość zaczyna się kiedy kończy się wydech; kiedy nie utożsamiasz się z tym, co myślisz, co czujesz; kiedy dotykasz tła, na którym dzieje się to, co myślisz, co czujesz i to co się wydarza w życiu. Siedzimy tutaj, rozmawiamy, a gdzieś w tle dzieje się rzeczywistość taka, jaka jest – słychać jak liście szeleszczą.

Pytanie: Czyli kiedy umieramy, to nasz świat umiera?

Nie wiem, co się dzieje, kiedy umieramy. No, ale pewnie tak.

Pytanie: Użyłeś słowa „ego”.

Chyba nie.

Pytanie: Dzisiaj nie. Wcześniej. Pomyślałem sobie, że to jest bardzo uproszczona sprawa. Ego to jest koncepcja, jest jakby stworzone, wytworzone, nazwane. Jak się mówi „ego”, brzmi to negatywnie, ale de facto nie jest tak do końca. Jak to widzisz?

Nie bez powodu powiedziałem, że nie powiedziałem „ego”. Może nie używam tego określenia właśnie dlatego, że tak negatywnie brzmi. Nie myślę, żeby było negatywne. Jeżeli powiedzieć, że jest negatywne, to zaczyna się oddzielanie od tego. „To jest negatywne. Tamto jest pozytywne”, i z powrotem jesteśmy w tym samym. Nie jest negatywne. Jest negatywne tylko wtedy, gdy nie ma nic więcej. I wtedy jest gorzej, niż negatywne, jest niszczące.

Powiem wam, jakie miałem poprzednie tematy na Ango. Może też jakoś lepiej mnie poznacie. Jeden miałem dwukrotnie i tak naprawdę wydaje mi się, że dopiero teraz zaczynam go troszkę rozumieć. Pierwszy był taki:

Nie poruszaj się

Tylko umieraj

Ciągle i ciągle

Nie przewiduj

Nic cię teraz nie może ocalić

Ponieważ masz

Jedynie tę chwilę

Nawet oświecenie

Nie pomoże ci teraz

Ponieważ nie istnieją inne chwile

Bez przyszłości

Bądź prawdziwy wobec siebie

I wyrażaj się w pełni

Nie poruszaj się

Shunryu Suzuki Roshi

Myślę, że jest jakiś związek między tym tematem a tym, prawda?

Głos z sali: Jest pewne wierzenie, że życie z chwili na chwilę nas zniszczy, bo jest tak bardzo wbudowane w nas przewidywanie, wymyślanie, planowanie jak to będzie, co to będzie i ciągłe zabezpieczanie się, że życie z chwili na chwilę wydaje się niemożliwe i niesie tyle lęku. Jest jakaś przestrzeń, ale jasno trzeba przyjąć, że ta przestrzeń będzie nas chronić, że temu trzeba zaufać.

Czy możliwe jest inne życie, niż z chwili na chwilę?

Głos z sali: To jest właśnie dramatyczne, że nie ma.

A drugi temat był krótszy. To był cytat z buddyjskiej uroczystości weselnej. Ze ślubu buddyjskiego, kiedy kapłan prowadzący ślub mówi: „Życie jest kompletnie nieruchome, całkowicie nieruchome. Nie ma żadnej ekscytacji”. I pomyśleć, że podczas ślubu coś takiego się mówi parze młodej. To jest chyba tylko w zen możliwe. Ja dlatego tak zapamiętałem to zdanie, że usłyszałem je na najładniejszym ślubie, na jakim kiedykolwiek byłem. To było w Ośrodku na Sonomie. On był Szkotem, a ona Amerykanką z południowych Stanów. Był to nieprawdopodobnie radosny i żywy ślub i wesele. Były całonocne tańce w zendo. Było żywo i wesoło, i do tego gdzieś w tle pobrzmiewało to zdanie, że „życie jest całkowicie nieruchome i nie ma żadnej ekscytacji”. Zwykły człowiek, być może, będzie to słyszał jako obraz głebokiej depresji. Jednak, kiedy obcuje się z oddechem i ciszą, to nabiera ono zupełnie innego znaczenia. Mianowicie, że życie wyłania się z tego nieruchomego tła.

Pytanie: Jak można to zrobić, żeby się nie poruszać i w pełni wyrażać siebie?

Kiedy Roshi Suzuki mówi „wyrażaj siebie” nie mówi o tym „ja”, które nie jest kotem, czyli ja jestem ja, bo nie jestem kotem, ale o wyrażaniu wszystkich gwiazd, gór i rzek. Można to zrobić tylko wtedy, kiedy się siedzi bez ruchu, chociaż też niekoniecznie, bo przecież można być bez ruchu też w aktywności. Można różne rzeczy robić, a mimo to w środku pozostaje coś, co się nie porusza. Jeśli udaje się robić różne rzeczy i pozostawać sobą w tym sensie, to można wyrażać to również w ruchu. To „bez ruchu” jest symboliczne, chociaż też odnosi się do medytacji. W medytacji nie poruszasz się, a mimo to coś się dzieje. Możemy siedzieć w 30 osób, nikt się nie rusza, a jednak coś się wyraża, rzeczywistość wibruje. To nie jest martwe, gdy siedzimy i nic nie mówimy, czy się nie poruszamy. Wprost przeciwnie.

Może coś jeszcze przeczytam. To będzie fragment, w którym Roshi Uchiyama opowiada o Roshim Sawakim. „Roshi Sawaki skończył długą mowę na temat zazen, mówiąc, że zazen zda się na nic i ludzie myśleli, że on żartuje, ale tak nie było. Tak jak już powiedziałem cokolwiek, gdziekolwiek się wydarza ja żyję moje życie. Tak długo jak utrzymuję tę postawę, to nie mogę nigdzie pójść. Nie ma gdzie pójść. Ponieważ nie mam gdzie pójść, to jest naturalne, żeby powiedzieć, że zazen zda się na nic, że nie ma nic, co można by w jego wyniku osiągnąć, dlatego że ono jest pełne wszechświata – wszystko w nim jest, czyli nie ma co osiągnąć. Wkrótce po tym jak zacząłem praktykować z Roshim Sawakim, miałem możność być z nim na spacerze. I kiedy tak spacerowaliśmy, zapytałem: Jak wiesz ja jestem mało zdolny, ale chciałbym kontynuować tę praktykę razem z tobą przez 10, 20, 30 lat, albo nawet aż do twojej śmierci. Jeśli tak będę robił, to czy jest możliwe dla tak słabej osoby jak ja, żeby stać się troszeczkę silniejszym? I na to Roshi Sawaki odpowiedział: Nie. Zazen jest bezużyteczne. On miał taki głęboki, mocny głos i w ogóle był bardzo silny i zdecydowany. Powiedział: Ja nie jestem taki jaki jestem z powodu praktykowania zazen. Byłem taki zanim zacząłem praktykować. Zazen nie zmienia osoby. Zazen jest bezużyteczne. Kiedy usłyszałem te słowa, pomyślałem sobie, że chociaż Roshi Sawaki powiedział, że to nie będzie możliwe, to ja spróbuję kontynuować, żeby się troszkę poprawić. Studiowałem z nim przez 25 lat aż do jego śmierci. Roshi Sawaki umarł w grudniu 1965 roku. Kiedy żył, ja w jakiś sposób opierałem się na nim, polegałem na nim. Po jego śmierci przypomniałem sobie to pytanie zadane podczas spaceru. I zapytałem siebie teraz, czy po tych latach praktykowania zazen z Roshim zmieniłem się i zdałem sobie sprawę, że ja w istocie się nie zmieniłem, i w tym momencie było dla mnie naturalne, żeby powiedzieć: Fiołek kwitnie jako fiołek, a róża kwitnie jako róża. Są ludzie, którzy są jak Roshi Sawaki – przypominają takie wielkie, potężne kwiaty i są tacy jak ja, którzy przypominają małe fiołki, więc które/którzy z nich są lepsze/lepsi? To jest niewłaściwe pytanie. Powinienem kwitnąć całym sercem, całym sobą jako ja. Konkludując, żyję życiem pełnym wszechświata w całkowitej, absolutnej rzeczywistości niezależnie od tego czy myślę tak czy nie, wierzę w to czy nie, akceptuję to czy odrzucam. (…) Kiedy wchodzisz na górę, to robisz jeden krok na raz. Nie jest tak, że wchodzisz na górę tylko wtedy, kiedy osiągnąłeś szczyt. Postępować jeden krok na raz – to jest to, co jest ważne. Żyjemy chwila po chwili, krok po kroku i to jest działanie całego wszechświata”. Czyli kiedy jesteśmy w chwili, to jesteśmy razem z całym wszechświatem, to jesteśmy nieoddzieleni. Jeśli jesteśmy w pełni w tej chwili, która właśnie jest, to nie jest tak że jest wszechświat i ja, tylko jesteśmy w jednej aktywności i to jest aktywność, która zda się na nic, nic z niej nie można mieć.”

Pytanie: Ja bym do tego „nie-zmieniania się” wrócił. Zgadzasz się z nim, że się nie zmieniamy?

Myślę, że coś się zmienia, a coś się nie zmienia. Kiedy mówiłem o tym czymś pomiędzy smutkiem a sennością, co ogarnęło mnie podczas obiadu, to pomyślałem, że z powrotem jestem w czymś dobrze znanym z przeszłości. Z drugiej strony nigdy przedtem mi się nie zdarzyło, żeby nie mieć cienia lęku, tak jak zdarzyło się tu przez ten tydzień. I to było dla mnie zupełnie zaskakujące. Coś się zmienia, ale może się zmienia nie w taki sposób jak myślimy, że się zmieni albo nie zmienia się według tego, co chcemy albo według tego jak planujemy, przewidujemy. Może jest to bardziej zmiana w stronę odkrywania tego, kim się jest, niż stawania się kimś innym, w stronę odsłaniania się.

 Spisała: Małgosia Sieradzka

 

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *